Kupiec perski z jawnymi oznakami niepokoju czy też niedowierzania towarzyszył memu powrotowi do rodzinnego pałacu. Zapewne nie nazbyt ufał moim obietnicom, iż mu zwrócę należną ilość równie cennych diamentów. Nie zwlekając ani chwili udałem się wraz z nim do skarbca, który się znajdował w podziemiach, i odsłoniwszy przed jego oczyma skrzynie napełnione diamentami, rzekłem:
- Wybierz jedną z nich, a ręczę ci, iż jej zawartość aż nadto wynagrodzi twą stratę.
Kupiec wskazał dłonią największą skrzynię i uśmiechnął się ze znawstwem i zadowoleniem.
- Tę właśnie wybieram - rzekł popatrując na mnie spode łba. - Mam nadzieję, iż potrafię ją samopas nieść na własnych barach.
- Wątpię o tym - zauważyłem od niechcenia. - Jest to najcięższa skrzynia i myślę, iż jeden człowiek nie poradzi takiemu brzemieniu.
- Gdybym był tylko człowiekiem, może bym nie poradził - odrzekł kupiec. - Na szczęście, jestem nie tylko człowiekiem, lecz jeszcze czymś ponadto.
- Czym, jeśli wolno zapytać?
- Jestem zwyrodniałym czarodziejem, który niegdyś posiadał wszelkie moce czarnej magii. Dzisiaj, niestety, pozostała mi jedna jedyna sztuka dźwigania ciężarów bez żadnego wysiłku.
- Jakże się to stało, żeś zatracił swe zdolności czarodziejskie? - spytałem zaciekawiony.
- Dzięki niepomiernemu obżarstwu zachorowałem na katar żołądka, potem na katar kiszek, aż wreszcie na coś, co doktorzy półgłosem nazywali katarem mózgu. Dzięki owemu ostatniemu katarowi zacząłem zwolna, stopniowo, następczo i kolejno tracić rozmaite zdolności umysłowe i czarodziejskie. W ten sposób straciłem wszystkie prócz jednej, którą ci już wymieniłem. Wyświadcza mi ta zdolność w życiu rozmaite przysługi i w danym razie z jej pomocą potrafię zaopatrzyć swe plecy w owo drogocenne brzemię.
Kupiec podbiegł do wybranej skrzyni i stwierdziłem naocznie, iż bez żadnego wysiłku wziął ją na plecy i nieznacznie z nadmiernej radości pląsając zbliżył się do drzwi, zrobił nagły, zapewne pożegnalny piruet i znikł we drzwiach raz na zawsze. Opuściłem skarbiec podziemny i wróciłem do pałacu, aby powitać wuja Tarabuka. Niestety - trudno go było powitać. Miał wzrok obłędny i ruchy rąk dziwaczne. Długom się przyglądał tym ruchom, aż wreszcie domyśliłem się, iż wuj Tarabuk naśladuje rękami ruchy praczek, w chwili gdy piorą bieliznę. Rozmowa z wujem Tarabukiem potwierdziła moje domysły, gdyż co chwila i zgoła zbytecznie y/trącał do rozmowy słowo "prać" w rozmaitych kształtach i postaciach.
- Skądże wracasz, mój sprany Sindbadzie? - zapytał, błędnie spoglądając mi w oczy. - Jakież przygody i przepierki spotkały cię w podróży? Pewno cię życie gnębiło i prało, bo jesteś nieco przybladły.
.:: top ::.
Copyright lesmian.kulturalna.com
Wydawca: Olsztyńskie Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - Kulturalna Polska współpraca • autorzy • kontakt